środa, 18 grudnia 2013

Hejka


Hej, siemanko. Myślę że pora coś tutaj napisać.

Zaczynając od kwestii bieżących to chyba największą nowością jest to że w poniedziałek miałem zabieg na usunięcie wejścia centralnego (takich rurek co ze mnie wystawały). Na czym to polegało dokładnie to nie wiem ale mniej więcej byłem wszystkiego świadomy- choć ponoć byłem pierwszy co na stole operacyjnym nucił wrecking ball. Ale to już zasługa środków "rozluźniających". 

W wigilię Bożego Narodzenia trzeba będzie się pozbyć kilku szwów i można o całym wejściu zapomnieć.
Swoją drogą jak tak sb teraz w głowie rachuje to wychodzi mi że wczoraj wypadł mi rok jak trafiłem do Rabki. Hmmm no tak zgadza się to było dokładnie rok temu :)   Powiem wam że strasznie szybko to minęło. Jak by nie patrzeć to zawsze tak jest że jak na coś patrzeć z perspektywy czasu to wydaje się dane wydarzenie trwało dosłownie chwilkę. 

A co jeszcze lepsze to jutro bym trafił do Krakowa, jak tak teraz myślę to miałem na serio bardzo dużo szczęścia że tam trafiłem, bo jakby po raz kolejny ktoś mnie zignorował i odesłał z kwitkiem do domu to mogło by być nieciekawie. Ale nie myślmy o tym...  Trzeba się cieszyć że ktoś wpadł że to może być Hodgkin. 

Przykro mi się teraz tak jakoś zrobiło jak pomyśle o dzieciakach na oddziale które będą musiał tam spędzić święta, mniej więcej wiem co czują bo w zeszłym roku sam przez to przeszedłem. Nie wiem ale może któreś z nich to czyta- jeśli tak to niech pamięta że to również jest stan przejściowy. Bo chyba każdy mi przyzna racje że lepiej się poświęcić i wycierpieć te święta w szpitalu a potem cieszyć się rodzinnymi świętami w domu razem z rodziną w pełni zdrowym, niż ryzykować swoje zdrowie a może nawet i życie dla kilku dni. Warto pamiętać że jak by co w szpitalu zawsze ktoś nad nami czuwa, w domu już z tym bywa różnie. Wiem bo w Wigilię też miałem iść do domu ale ze względu właśnie na moje bezpieczeństwo zostałem w szpitalu. Na początku byłem strasznie wściekły, ale święta w szpitalu było na prawe świetne, miłe, z kolędami, praktycznie jak w domu. 

Z tego co ja w sobie wypracowałem, przynajmniej do pewnego stopnia to to żeby nigdy nie nastawiać się na wyjście. A dlaczego? A dlatego że można się strasznie rozczarować. A kiedy się nie nastawimy na wyście to będzie to dla nas przyjemną niespodzianką jak dostaniemy wypis lub przepustkę. 

Myślę że to by było na tyle.

Chciałem każdemu kto to czyta życzyć udanych Świąt Bożego Narodzenia, Szczęśliwego Nowego Roku. No i chyba najważniejszego-  duuuużooooooo Zdrówka.
3-majcie się :D 


czwartek, 5 grudnia 2013

Witajcie z powrotem.

Witajcie, przez ostatnie kilka dni chodzi mi po głowie pewien pomysł który zasugerował mi jeden z kolegów.
Sprawa ma się następująco- długo nic nie pisałem ponieważ uważałem że nie dzieje się u mnie nic ciekawego co mogłoby kogokolwiek zainteresować. Ale kolega Arek zasugerował że to może wcale nie oznaczać końca tego bloga. Myślę tutaj o tym żeby kontynuować dalej pisanie ale teraz już jako człowiek (prawie) zdrowy. Dlaczego piszę prawie? Nie mam jeszcze jak to mówią "na papierze" że jestem w 100% zdrowy.
W zeszłym tygodniu byłem na kolejnej tomografii (jak się nie mylę już 3 z kolei) która ma ostatecznie potwierdzić że w moim organizmie nie ma jakichkolwiek zmian nowotworowych, oraz wykluczyć ewentualne nacieki na płucach. Nacieki na płucach są pozostałością po radioterapii, w zasadzie to nic groźnego ale trzeba to kontrolować.

Myślę że wypadałoby przypomnieć co ze mną było. Byłem chory na tzw. ziarnicę złośliwą inaczej zwaną chorobą Hodgkina. Pokrótce chodzi o to że jest nowotwór złośliwy układu limfatycznego. W moim przypadku był to stopień IV zaawansowania choroby, z zajętymi węzłami chłonnymi szyjnymi obustronnie, guzem śródpiersia, zajęciem śledziony, i tam jeszcze kilka innych... Nie ważne, tak czy inaczej za mną jest 6 cyklów chemii (2 cykle OEPA i 4 cykle COPDAC)  + 11 naświetlań okolić nad przeponowych
(dawka: 1980cGy).
Wszystko to trwało praktycznie rok. Nie zawsze było łatwo, nie zawsze było wesoło, nie zawsze było super.
Ale nie mogę powiedzieć że było bardzo źle, co prawda nie mogę porównywać się z innymi chorymi na nowotwory bo można powiedzieć że wylosowałem najmniejszego złośliwca z worka nowotworów jednak nie zmienia to faktu że jest niebezpieczna choroba.
Przyszło mi do głowy że właśnie sprawdza się tytuł mojego bloga "choroba- stan przejściowy". Żeby było dobrze i żebyśmy mogli się cieszyć że jest dobrze musi być wcześniej źle. Taka jest kolej rzeczy, grunt to się nie poddać. A przyjąć to na swoje ramiona i udowodnić zarówno sobie jak i całemu światu że rak to diagnoza a nie wyrok. Osoby cierpiące na nowotwory boją się o swoje życie, wiem po sobie, martwią się że stracą włosy, że będą musiały leżeć na izolatkach.
Niestety bardzo często tak jest ale wówczas trzeba to sobie wytłumaczyć i zaakceptować. Kiedy mi wypadły włosy poniekąd cieszyłem się bo uważałem że jeśli włosy wypadną to znaczy że ta cała chemia działa. Poniekąd jest to prawda. Kiedy byłem na izolatce też pojawiały sie różne GŁUPIE myśli co może mi grozić- jak widać nie stało mi się nic. I tutaj po raz kolejny można zauważyć sens powiedzenia że żeby było dobrze musi być źle. Na izolatce byłem bo miałem słabe wyniki morfologii a dokładnie niską ilość leukocytów (to te odpowiedzialne za to żebyśmy nie byli chorzy).
Gdzieś już o tym pisałem ale napiszę to jeszcze raz: najważniejsze jest podejście samego chorego, dobre nastawienie i chęć walki to już połowa sukcesu. Łatwo mi się pisze może ktoś sb teraz pomyślał, ale naprawdę tak jest. Z odpowiednim nastawieniem wszystko da się przezwyciężyć. Ja osobiście miewałem chwile kiedy chciałem się poddać i mieć to wszystko gdzieś... Ale za każdym razem jak najszybciej starałem się przezwyciężyć te myśli czymś pozytywnym, za wszelką cenę o tym nie myślałem a starałem się myśleć o czymś pozytywnym, po pewnym czasie te złe myśli odchodziły same.
Teraz jako już człowiek praktycznie zdrowy wiem że mój trud nie poszedł na marne, bo tak naprawdę choroba zmieniła mój cały pogląd na świat.



Jeszcze taka myśl mi przyszła do głowy.

 Niestety bardzo duża część społeczeństwa cały czas jest niedouczona w sprawach chorób nowotworowych i to potem wychodzi. Wystarczy zapytać kilka dorosłych osób dlaczego nie zostaną na przykład dawcami szpiku kostnego u 8/10 osób usłyszymy że główną przyczyną jest strach przed bólem bo ktoś im kiedyś powiedział że to wbijają igłę do kręgosłupa na żywca.....co jest kompletną bzdurą.
Warto pogłębiać wiedzę i może rzeczywiście zastanowić się czy uratowanie komuś życia poprzez bycie dla niego dawcą szpiku nie będzie tym o co tak naprawdę chodzi w naszym życiu.

Z tą myślą was pozostawiam. Trzymajcie się :D

wtorek, 17 września 2013

Joł.

Witajcie, długo mnie nie było ale już jestem.

Niedawno jak wiecie skończyłem naświetlania ( 11 frakcji- 1980cGy )

W ubiegłby czwartek dotarły do mnie wyniki TK ( Tomografii Komputerowej ) która to wykazała że jestem czysty z komórek nowotworowych, ale żeby nie było za pięknie to na płucach mam swego rodzaju nalot który może być wynikiem przeziębienia albo pozostałością po naświetlaniach.

Co do wyników krwi to powoli wracam do normy, ale nie są to wyniki jakie bym chciał. Ostatnio miałem 4000  leukocytów, 13.2 Hemoglobiny oraz 190 000 płytek.
Zarówno hemoglobina jak i płytki są ładne to leukocytom do ideału trochę brakuje. A dokładnie do pełni szczęścia brakuje jeszcze 2000 leukocytów. Mimo wszystko jest b. ładnie. Kolejną wizytę w Krakowie mam początkiem października, na której też będę miał badania wykazujące poziomy hormonów, oraz standardowo echo serca.

Jak niektóry mogą się domyślać, normalnie chodzę do szkoły. A to dlatego że minima co do wartości morfologii są spełnione.  Jedynie mam zwolnienie z W-F, głównym powodem jest wejście centralne (rurki) które mogłoby się "popsuć". Dodatkowo kondycja pozostawia wiele do życzenia. Jednak inne normalnie lekcje są bardzo przyjemne.

Wracając jeszcze do wyników TK to na ostateczny wynik muszę jeszcze czekać. Bo czekam na konsultację w sprawie płuc,  na których to komórek nowotworowych było najwięcej, uściślając najwięcej było w węzłach chłonnych znajdujących się bezpośrednio w sąsiedztwie płuc. Teraz tak myślę, że może to być zwykła infekcja grzybicza którą można zniwelować po prostu Nystatyną. Jednak pewności jak na razie nie mam.

Nie wiadomo to to będzie ale jak na razie jest dobrze :D i I hope że tak zostanie.

czwartek, 25 lipca 2013

Co dalej?

Wypadałoby coś napisać, może nie ma tego dużo ale zawsze.
Ciągnąć dalej ostatni post ostatnie 5 frakcji naświetlań udało się zaliczyć w przeciągu tygodnia. Mimo spadku w morfologii do 1080 leukocytów szpik jak się okazuję już po jednym neupogenie zaczął reagować prawidłowo, oznacza to że po jednej dawce "podniosłem" się praktycznie o 12 000 leukocytów co jest wynikiem bardzo dobrym. Reszta wartości krwi była przez cały czas w porządku więc nie było żadnych przeciwwskazań do kontynuacji leczenia. Już przy samej końcówce naświetlań zdał sobie sprawę że jest lepiej niż się spodziewałem. Poza oczywistymi nudnościami praktycznie nic nie dokuczało. Na szczęście od samego początku miałem rozpisane leki p/wymiotne które z początku prawie nie działały ale w tych ostatnich dniach zaczęły prawidłowo funkcjonować. Żadne inne skutki uboczne przynajmniej u mnie nie wystąpiły a mogły to być np. zapalenie płuc, poparzenie lub "spalenie" przełyku, drażniący kaszel itp itd.
Ale jak już wspomniałem- nie wystąpiły i bardzo dobrze.
Cała dawka czyli 1920 cGy rozłożona na 11 frakcji trwających nie dłużej jak 2-3 minuty a potem cały dzionek wolny.
Mi jednak zawsze musi się przytrafić coś niespotykanego, było tak też i tym razem. Na 11 naświetlań 7 razy akcelerator (maszyna do naświetlania) się zaciął. Jak się pod koniec okazało, maszyna miała coś w rodzaju błędu fabrycznego który uniemożliwiał jej po pewnej części naświetlań kontynuację...
W między czasie przyszły też wyniki TK która była robiona przed rozpoczęciem naświetlań. Co prawda wykazał ona jeszcze spore ogniska nowotworowe w rejonie klatki piersiowej, ale brzuch jest czysty i to jest ważniejsze. Dodatkowo mam się też nie przejmować pozostałością bo wyliczenia względem dawki promieni i ilości naświetlań były wyliczane kilkanaście razy.
To tyle jak chodzi o sprawy szpitalne, mogę na chwilę obecną powiedzieć że leczenie zakończone. Niemniej jednak pierwsza wizyta kontrolna ustawiona jest na 22.08.13 a TK kończące i mająca na celu wykazanie ewentualnych pozostałości lub ich braku ustalona jest na 30.08.13

I hope że będzie dobrze :D

niedziela, 7 lipca 2013

Witam i o zdrówko pytam.

          Heja, zapewne wielu z was mnie już znienawidziło za moje lenistwo w sprawie aktualizacji bloga. Na samym wstępie was za to przepraszam ale tak jakoś weny nie miałem. A że teraz chwile wolnego mam to myślę coś wstawię. Przez ostatnie kilka tygodni trochę się nowego podziało więc jedziemy.
          Nie pamiętam dokładnie co było w ostatnim poście ale chyba coś o ostatnim cyklu chemii. ( Sobie sprawdzę...... oooo tak.) Mogę śmiało powiedzieć że 6 cykli chemioterapii zakończone pozytywnie choć nie obyło się początkowo bez komplikacji. Jak tak sobie teraz myślę to ostatnie siedem miechów przeleciało jak pół godziny spędzone przy dobrej grze- czyli po prostu w mgnieniu oka. Zwłaszcza z początku psychika trochę się buntowała ale z czasem, kiedy człowiek oswoi się już z tą myślą nie jest tak źle. Da się to sobie jakoś wytłumaczyć. Ale jakby to tak trwało cały czas że raz to sobie uświadomię a przez resztę czasu jest już spokój byłoby cudownie. Niestety tak dobrze nie ma, co jakiś czas pojawi się znowu głupie rozmyślanie, dlaczego ja? czy sobie zasłużyłem itp. Niemniej jednak są to chwile ulotne i jak nagle się pojawiają tak (przynajmniej u mnie) szybko znikają. Kolejna sprawa to diametralna zmiana fizyki, głównie koordynacji  i kondycji. Koordynacja z tego co wiem i to nie tylko u mnie lekko świruje, mam tutaj na myśli na przykład zwykły bieg. Biegnąc po prostej drodze wywaliłbym się co najmniej 3 razy, po prostu utrzymanie równowagi przy większym wysiłku może być trudne. Ma to bezpośredni wpływ na kondycję, odcinek 200 metrów biegu nie powinien być problemem ale jest i to ogromnym.  Kondycja jest praktycznie zerowa. Szacun i wielki podziw dla tych co podczas chemii mają siłę na ćwiczenia i trening. Pewny jestem że po zakończeniu leczenia wszystko zacznie wracać do normy, także nie ma źle. Jednak wspomnienia z tego okresu czasu raczej nigdy do końca nie zostaną wymazane z pamięci.
             Dobra to tyle o przeszłości, przyszedł czas na teraźniejszość.
Mogę śmiało powiedzieć że z lekka wygrałem los na loterii, bo nie wiem jak inaczej nazwać fakt że spodziewałem się usłyszeć że przede mną 30-40 naświetlań a tu się okazuje że tylko 11. Ale idźmy od początku. Po tygodniu wolnego w domu miałem umówioną rozmowę z nowym lekarzem- radiologiem. Zanim to jednak nastąpiło miałem robioną maskę. Maskę? Tak maskę która zakrywa praktycznie całą twarz i braki.. Ma ona za zadanie chronić głowę przed promieniami. Samo wykonanie maski można zaliczyć do bardzo przyjemnych. Nie jest to nic innego jak nałożenie na głowę czegoś w rodzaju wosku ale w jednym kawałku o grubości może 2mm i kształtu kwadratu. coś takiego nie wiem co to za materiał, ale wiem że gdy jest ciepły zachowuję się jak modelina czyli jest bardzo plastyczny, kiedy ostygnie staje się twardy i odporny na zniekształcenia. Tutaj wyjaśnia się dlaczego ten zabieg jest miły, jest tak ponieważ to tworzywo ma temperaturę 60 stopni kiedy daje się go na twarz i jest to bardzo przyjemne uczucie. U kosmetyczki za coś takiego się płaci a ja miałem za free. Potem w tej masce miałem robiona tomografię ale bez kontrastu więc bardzo przyjemna a potem nie pozostało nic innego jak wizyta u lekarza. Lekarz od samego początku wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie, jest miły, koleżeński, umie z młodzieżą rozmawiać. Wszystko dokładnie i wyjaśnił, co mi się może dziać ale nie musi. Po krótkiej wizycie nie pozostało już nic innego jak powrót do domu.  Po kolejnych dwóch tygodniach w domu, trzeba było wrócić do szpitala. Tym razem już na dzienny, dzienny którego tak się "bałem" i za wszelką cenę nie chciałem mieć z nim kontaktu okazał się superowym oddziałem. Co mam na myśli? Mam na myśli większy luz, mniej ludzi, brak harmideru, ogólnie mniejszy stres i napięcie. Poza tym na dziennym można sobie wyjść na polko albo do TESCO byle wartości były dobre. W pierwszy dzień pobytu nie miałem jeszcze naświetlań, bo trza to było wszystko dograć. Chodzi tutaj o moje ułożenie na stole, wykierowanie lamp itp itd. Drugiego dnia pierwsze byłem na symulatorze. Jest to maszyna podobna trochę do maszyny wykonującej naświetlania ale jednak jest kilka różnic. Na symulatorze oczywiście w masce pierwsze leżałem przeszło 40 minut, po 30 minutach strasznie zaczął mnie boleć tył głowy bo podpórka pod głowę po tak długim czasie zaczęła się wbijać w głowę i to po prostu bolało. Motywem przewodnim całej akcji na symulatorze jest to aby się nie ruszać, ja jednak nie mogąc wytrzymać już bólu głowy, minimalnie się ruszyłem i wszystko na marne. Musieliśmy zaczynać od początku. Tym razem wszystko poszło trochę sprawnie i w 20 minut było po robocie. Następnym punktem dnia była tomografia komputerowa, która jest standardowo wykonywana po zakończeniu chemioterapii. Potem do późnego popołudnia czas wolny a pod wieczór pierwsze naświetlania. Kiedy położyłem się pod tą maszyną do naświetlań, czekałem aż coś się zacznie dziać. Widziałem tylko że ta maszyna krąży powoli wokół mnie. No ale krąży i nic się nie dzieje, zrobiła może dwa kółka co trwało łącznie może 4 minuty i przychodzi Pani radiolo i mówi: "Dziękuję, to wszytko na dzisiaj". Ja sobie myślę: co sobie jaja robią ze mnie? Więc pytam czy aby na pewno byłem naświetlany a Pani mi odpowiada że tak. Jeszcze przed wyjściem zapytałem czy jest pewna a ona potwierdziła. Więc skończyłem temat. Ale cały czas dawało mi to do myślenia że leżę, leżę i leżę. Nic się nie dzieje i nagle koniec. Następnego dnia rano przekonałem się że jednak coś się tam robić musiało, a to dlatego że od samego rano strasznie mi się chciało wymiotować. Ale była to tylko chęć na szczęście. I tak było do piątego dnia pobytu że nic nie czułem. Tylko rano chciało się wymiotować. Dostaję leki przeciwwymiotne ale nie są one tak skuteczne jak przy chemioterapii. W ostatni dzień czyli piątek miałem robioną morfologię. Niestety spadłem trochę z wartościami, bo z 3600 spadłem do 1300 leukocytów. Z 144000 płytek zleciałem na 96000. Co jeszcze nie jest tragedią, ale nie powinienem dostać naświetlania przy tak niskich wartościach.  Ale jednak dostałem.
              Jutro a w zasadzie dzisiaj jadę znowu na 5 dni, mam nadzieję że przez weekend podniosłem się choć trochę. I że w tym tygodniu dostanę kolejne 5 lampek. Potem zostaną jeszcze tylko dwie.Tak czy siak to by było na tyle.

Dzięki za przeczytanie i kolorowych snów :D

P.S Się trochę rozpisałem, wybaczcie.

piątek, 7 czerwca 2013

Ehhhh

Witajcie.

Jak sprawy wyglądają?
Jest tak: jestem teraz w szpitalu. Dziś mija drugi dzień cyklu COPDAC IV i wygląda na to że jest to ostatni cykl chemioterapii.  Potem zostaje tylko radioterapia, ile naświetlań, jaka dawka promieni i najważniejsze pytania: Ile będę musiał zostać w szpitalu? Wczoraj się jeszcze okazało że jak 2 dni temu uderzyłem się w krzesło w palca u nogi to wyszło z tego najprawdopodobniej wybicie palucha. Dzisiaj miałem robione zdjęcie nogi wiec wszystkiego zapewne dowiem się jutro. Jutro też chciałbym dostać wypis do domu, co z tego wyjdzie jeszcze nie wiem ale nie jest to wykluczone a raczej nawet prawdopodobne. Wszystko zależy od wartości krwi i od tego czy się wypłukam z darakbazyny. Samopoczucie jak zwykle, czyli wielka senność i osłabienie a tak to nic niezwykłego. Cały czas też krążą po mnie sterydy więc nie boję się że jakoś drastycznie spadnę.

No a jak w domu?

Ogólnie bardzo fajnie ale było kilka czynników które mi się nie podobały. Pierwszy to oczywiście pogoda, wielka niewiadoma czy będzie padać czy nie, z drugiej strony nie miałem w planach żadnych wyjść głównie z lenistwa ale posiedzieć na ławce przed domem rano to naprawę miła sprawa a przez taką pogodę niestety odwołane. Druga sprawa to katar, powiem szczerze że praktycznie zapomniałem co to znaczy mieć katar bo brakowało mi tego jakieś 1.5 roku. Niemniej jednak męczył mnie jakiś tydzień a potem sobie poszedł tak samo jak przyszedł. Na szczęście z katarem nie przyplątało się nic innego jak kaszel czy gorączka.
No i pozostała jeszcze sprawa akcji akcji infekcji buzi, czyli podrażnienie języka i gardła, na szczęście Nystatyna sb z tym poradziła i wszystko się zagoiło.   Poza tymi kilkoma przejściami zdrowotnymi cały pobyt uważam za bardzo udany.

Pozdawiam- Michaś :D

wtorek, 14 maja 2013

Co i jak?

Witajcie, stwierdziłem dzisiaj że trzeba coś dodać. Tak więc po kolei, gdzie byłem? co robiłem?

         Ostatnie kilkanaście dni upłynęło tak szybko że nawet nie wiem kiedy...
Sytuacja na dzień dzisiejszy wygląda następująco: jestem w trakcie 5 cyklu COPDAC, samopoczucie jak zwykle wspaniale. Wyniki morfologii z poniedziałku praktycznie jak u zdrowego, białych ( leukocytów) aż z leksza nadmiar po 11600 ( norma do 10000) ale na sterydach jestem więc może być. Jedyne obawy które miałem ale też tylko do poniedziałku to ilość płytek krwi, kiedy w piątek wychodziłem ze szpitala miałem ich 112000 jak na mnie trochę słaby wynik bo norma jest od 150000 ale też nie dramat bo do przetoczenia trzeba mieć mniej niż 50000. Dla tych co nie wiedzą lub nie są pewni: płytki są po to żeby jak się człowiek skaleczy, to żeby z rany krew przestała lecieć po prostu tworzą one taką barierę a nawet tamę. Jak jest ich za mało to wiadomo krew po prostu nie może skrzepnąć i krwawienie nie ustępuje. W takich chwilach nawet siniak może okazać się bardzo groźny nie mówiąc już o skaleczeniu lub o silniejszym uderzeniu.
Idźmy dalej. Znowu czasami dzieje mi się coś w głowę (choć mam na niej już coraz więcej włosów)  że napadają mnie dziwaczne myśli niby chwilowe ale irytujące i przygnębiające.... masakra. Co dokładnie mam na myśli: jak mam być szczery i prawdomówny to znikąd w głowie pojawia mi się pytanie: Czy wstanę rano? Czy to ma jakiś sens? Ile mi zostało?... itp...  Nie trwa to długo bo może jakieś 15- 20 minut ale niejednokrotnie biję się z takimi myślami. Następnego ranka już na to nie zwracam uwagi bo to nie wraca w ciągu dnia, tylko właśnie wtedy gry leże sam w łóżku  czytam książkę i nagle PYK! Otworze rano oczy czy nie? Szok to jest....

Dobra jakieś nowe newsy?

         O, wiem. Się dowiedziałem że jednak naświetlania będą, ale ile nie wiadomo. Się dokładnie dowiem ile po szóstym cyklu. Z tego co się orientuję może to być 5 naświetlań, może 10, może 15 a nawet 36. Biorą pod uwagę to że są one codziennie to w najgorszym przypadku czekało by mnie około 40 dni w szpitalu bez przerwy, niestety.... Wszystko nic bo naświetlania trwają kilka minut z przebraniem, ale potem wraca się z powrotem na oddział, bo bezsensownym było by dojeżdżać do Krakowa 110km (1.5h) na 10 min i z powrotem 110km. Ja nie wiem... a nóż widelec się okaże że będzie ich tylko 15. Pożyjemy zobaczymy. Znam jeszcze jeden szczegół, mianowicie miejsce naświetlań. Na 99% będzie to miejsce gdzie miałem tego guza... czyliiiiiiii prawe śródpiersie. Martwiłem się czy włosy na głowie mi wypadną bo bardzo się do nic przywiązałem, ale z tego co się doczytałem to nie powinno się tak stać. No było by mi ich co najmniej szkoda bo bidulki już praktycznie 8mm mają. Są dosłownie odcień ciemniejsze od tych z przed choroby, ale za to o wiele miększe, we will see czy się to pozmienia. Zakola mam... ale to zawsze miałem ( choć teraz jakby ciut większe). Ale mówi się że inteligentni tak mają.( Ja to się coraz skromniejszy robię.)

Następna sprawa: Szkoła.

          Dostałem już ocenki z Krakowa, do szkoły zaniosłem, więc książek już do Krakowa ze sobą nie wożę. Uczę się tylko w domu, choć nie zawsze mi się chce. W kwestii szkoły nie pozostaje mi nic innego tylko czekać do zakończenia.


Kwestia wolnego czasu.

          Czas wolny, czyli to czego mam sporo, przy obecnej pogodzie spędzam raczej na polu. Czyli robię to za co większość dała by wszystko. Czyli wstaję godzina 9:00, herbatka albo kawka, jakaś kanapeczka albo płatki, parasol przeciwsłoneczny i siedzę sobie na polku. Po prostu raj. Niejednokrotnie mam jeszcze przed sobą laptopa żeby sprawdzić co tam się na świecie dzieje :D Potem trzeba jednak coś pożytecznego zrobić, dzisiaj na przykład trawę kosiłem, trochę męczące ale przyjemność sprawia.
Czasami jednak jest tak że na polu leje :( i wtedy poranek wygląda podobnie z tym że spędzam go przed telewizorem i analizuję informację z telewizji śniadaniowej.

Dobra, wystarczy na dzisiaj. Dobrej nocy wam życzę....


Zdrówka ... :D