środa, 18 grudnia 2013

Hejka


Hej, siemanko. Myślę że pora coś tutaj napisać.

Zaczynając od kwestii bieżących to chyba największą nowością jest to że w poniedziałek miałem zabieg na usunięcie wejścia centralnego (takich rurek co ze mnie wystawały). Na czym to polegało dokładnie to nie wiem ale mniej więcej byłem wszystkiego świadomy- choć ponoć byłem pierwszy co na stole operacyjnym nucił wrecking ball. Ale to już zasługa środków "rozluźniających". 

W wigilię Bożego Narodzenia trzeba będzie się pozbyć kilku szwów i można o całym wejściu zapomnieć.
Swoją drogą jak tak sb teraz w głowie rachuje to wychodzi mi że wczoraj wypadł mi rok jak trafiłem do Rabki. Hmmm no tak zgadza się to było dokładnie rok temu :)   Powiem wam że strasznie szybko to minęło. Jak by nie patrzeć to zawsze tak jest że jak na coś patrzeć z perspektywy czasu to wydaje się dane wydarzenie trwało dosłownie chwilkę. 

A co jeszcze lepsze to jutro bym trafił do Krakowa, jak tak teraz myślę to miałem na serio bardzo dużo szczęścia że tam trafiłem, bo jakby po raz kolejny ktoś mnie zignorował i odesłał z kwitkiem do domu to mogło by być nieciekawie. Ale nie myślmy o tym...  Trzeba się cieszyć że ktoś wpadł że to może być Hodgkin. 

Przykro mi się teraz tak jakoś zrobiło jak pomyśle o dzieciakach na oddziale które będą musiał tam spędzić święta, mniej więcej wiem co czują bo w zeszłym roku sam przez to przeszedłem. Nie wiem ale może któreś z nich to czyta- jeśli tak to niech pamięta że to również jest stan przejściowy. Bo chyba każdy mi przyzna racje że lepiej się poświęcić i wycierpieć te święta w szpitalu a potem cieszyć się rodzinnymi świętami w domu razem z rodziną w pełni zdrowym, niż ryzykować swoje zdrowie a może nawet i życie dla kilku dni. Warto pamiętać że jak by co w szpitalu zawsze ktoś nad nami czuwa, w domu już z tym bywa różnie. Wiem bo w Wigilię też miałem iść do domu ale ze względu właśnie na moje bezpieczeństwo zostałem w szpitalu. Na początku byłem strasznie wściekły, ale święta w szpitalu było na prawe świetne, miłe, z kolędami, praktycznie jak w domu. 

Z tego co ja w sobie wypracowałem, przynajmniej do pewnego stopnia to to żeby nigdy nie nastawiać się na wyjście. A dlaczego? A dlatego że można się strasznie rozczarować. A kiedy się nie nastawimy na wyście to będzie to dla nas przyjemną niespodzianką jak dostaniemy wypis lub przepustkę. 

Myślę że to by było na tyle.

Chciałem każdemu kto to czyta życzyć udanych Świąt Bożego Narodzenia, Szczęśliwego Nowego Roku. No i chyba najważniejszego-  duuuużooooooo Zdrówka.
3-majcie się :D 


czwartek, 5 grudnia 2013

Witajcie z powrotem.

Witajcie, przez ostatnie kilka dni chodzi mi po głowie pewien pomysł który zasugerował mi jeden z kolegów.
Sprawa ma się następująco- długo nic nie pisałem ponieważ uważałem że nie dzieje się u mnie nic ciekawego co mogłoby kogokolwiek zainteresować. Ale kolega Arek zasugerował że to może wcale nie oznaczać końca tego bloga. Myślę tutaj o tym żeby kontynuować dalej pisanie ale teraz już jako człowiek (prawie) zdrowy. Dlaczego piszę prawie? Nie mam jeszcze jak to mówią "na papierze" że jestem w 100% zdrowy.
W zeszłym tygodniu byłem na kolejnej tomografii (jak się nie mylę już 3 z kolei) która ma ostatecznie potwierdzić że w moim organizmie nie ma jakichkolwiek zmian nowotworowych, oraz wykluczyć ewentualne nacieki na płucach. Nacieki na płucach są pozostałością po radioterapii, w zasadzie to nic groźnego ale trzeba to kontrolować.

Myślę że wypadałoby przypomnieć co ze mną było. Byłem chory na tzw. ziarnicę złośliwą inaczej zwaną chorobą Hodgkina. Pokrótce chodzi o to że jest nowotwór złośliwy układu limfatycznego. W moim przypadku był to stopień IV zaawansowania choroby, z zajętymi węzłami chłonnymi szyjnymi obustronnie, guzem śródpiersia, zajęciem śledziony, i tam jeszcze kilka innych... Nie ważne, tak czy inaczej za mną jest 6 cyklów chemii (2 cykle OEPA i 4 cykle COPDAC)  + 11 naświetlań okolić nad przeponowych
(dawka: 1980cGy).
Wszystko to trwało praktycznie rok. Nie zawsze było łatwo, nie zawsze było wesoło, nie zawsze było super.
Ale nie mogę powiedzieć że było bardzo źle, co prawda nie mogę porównywać się z innymi chorymi na nowotwory bo można powiedzieć że wylosowałem najmniejszego złośliwca z worka nowotworów jednak nie zmienia to faktu że jest niebezpieczna choroba.
Przyszło mi do głowy że właśnie sprawdza się tytuł mojego bloga "choroba- stan przejściowy". Żeby było dobrze i żebyśmy mogli się cieszyć że jest dobrze musi być wcześniej źle. Taka jest kolej rzeczy, grunt to się nie poddać. A przyjąć to na swoje ramiona i udowodnić zarówno sobie jak i całemu światu że rak to diagnoza a nie wyrok. Osoby cierpiące na nowotwory boją się o swoje życie, wiem po sobie, martwią się że stracą włosy, że będą musiały leżeć na izolatkach.
Niestety bardzo często tak jest ale wówczas trzeba to sobie wytłumaczyć i zaakceptować. Kiedy mi wypadły włosy poniekąd cieszyłem się bo uważałem że jeśli włosy wypadną to znaczy że ta cała chemia działa. Poniekąd jest to prawda. Kiedy byłem na izolatce też pojawiały sie różne GŁUPIE myśli co może mi grozić- jak widać nie stało mi się nic. I tutaj po raz kolejny można zauważyć sens powiedzenia że żeby było dobrze musi być źle. Na izolatce byłem bo miałem słabe wyniki morfologii a dokładnie niską ilość leukocytów (to te odpowiedzialne za to żebyśmy nie byli chorzy).
Gdzieś już o tym pisałem ale napiszę to jeszcze raz: najważniejsze jest podejście samego chorego, dobre nastawienie i chęć walki to już połowa sukcesu. Łatwo mi się pisze może ktoś sb teraz pomyślał, ale naprawdę tak jest. Z odpowiednim nastawieniem wszystko da się przezwyciężyć. Ja osobiście miewałem chwile kiedy chciałem się poddać i mieć to wszystko gdzieś... Ale za każdym razem jak najszybciej starałem się przezwyciężyć te myśli czymś pozytywnym, za wszelką cenę o tym nie myślałem a starałem się myśleć o czymś pozytywnym, po pewnym czasie te złe myśli odchodziły same.
Teraz jako już człowiek praktycznie zdrowy wiem że mój trud nie poszedł na marne, bo tak naprawdę choroba zmieniła mój cały pogląd na świat.



Jeszcze taka myśl mi przyszła do głowy.

 Niestety bardzo duża część społeczeństwa cały czas jest niedouczona w sprawach chorób nowotworowych i to potem wychodzi. Wystarczy zapytać kilka dorosłych osób dlaczego nie zostaną na przykład dawcami szpiku kostnego u 8/10 osób usłyszymy że główną przyczyną jest strach przed bólem bo ktoś im kiedyś powiedział że to wbijają igłę do kręgosłupa na żywca.....co jest kompletną bzdurą.
Warto pogłębiać wiedzę i może rzeczywiście zastanowić się czy uratowanie komuś życia poprzez bycie dla niego dawcą szpiku nie będzie tym o co tak naprawdę chodzi w naszym życiu.

Z tą myślą was pozostawiam. Trzymajcie się :D